W świecie zaburzeń żywieniowych, prym wiodą dwie siostry, anoreksja i bulimia. Posądzone o to że niszczą życie ludziom którzy zaczynali niewinnie, jak każdy kto chciał polepszyć swój wygląd, zacząć żyć zdrowiej i wyglądać zwyczajnie lepiej. Więc proszę Państwa, odstawiamy na bok chipsy, paluszki, krakersy. Nie kupujemy już czekolady, wafelków i innych słodkości. Czytamy i jeszcze raz czytamy  etykiety na opakowaniach.

Mija miesiąc nie jemy już słodyczy, pieczywa, słonych przekąsek w kolorowych plastikowych paczkach. Nie jemy również ryżu białego bo nie zdrowy i żółtego sera, bo tłuste to takie i bez wartościowe. Jeszcze raz czytamy etykiety na opakowaniach. Dodatkowo czytamy też artykuły (mądre, lub mniej mądre rzetelne) i wedle tych mądrości dostosowujemy naszego MENU do zdrowego trybu życia jaki prowadzimy.

Mija pół roku chleb pieczemy już sami z mąki bezglutenowej (mimo tego że nie cierpimy napadną nietolerancje). Kiełbasy też nie jadamy a kotleciki niedzielne zastąpił nam smażony bakłażan i szpinak. Soku, kawy i napojów ziołowych tez nie pijemy, tylko woda i jeszcze raz woda. W jogurtach znajdziemy mąkę a w mleku laktozę (i nie cierpimy na żadną nietolerancję) więc nie jemy jogurtów
i nie pijemy mleka.

Kolejny miesiąc za nami, efekty diety są a jakże! Znajomi chwalą, płeć przeciwna podziwia, generalnie jest super ! tylko włosy zaczęły wypadać i paznokcie się łamią. Solarium pomaga skórze, nabiera kolorków i ze szczupłym ciałem robi się boskoJ  tylko siniaków więcej, jakoś od każdego uderzenia się robią, dziwne w sumie ale może to przez brak tłuszczu w organizmie. Skoro mniej tłuszczu to dobry znak, generalnie nie ma się czym martwić. Ziemniaków już nie kupujemy, makaron odstawiamy bo w sumie nie wiadomo czy zdrowy czy barwiony karmelem.  Makaron możnaby robić samemu ale po co skoro można nie jeść go w ogóle, przecież się od niego tyje bo mąka i gluten wstrętny, niezdrowy i niedobry.

10 miesięcy diety za nami, waga grubo poniżej normy spadła, nogi szczuplutkie, ciuchy za duże, brzuch płaski i w sumie fajnie byłoby iść na spacer i na plaże, tylko jakoś tak kręci się w głowie od tego słońca i wysiłku fizycznego. Zakupy na szczęście nie ważą dużo, bo większość produktów już wyeliminowana z diety, mało jemy to i mało kupujemy! Ot jaka oszczędnośćJ solarium niestety odpada, bo skóra sucha jak piołun i nawet balsam super nawilżający nie radzi sobie z jej wyglądem. Trzeba więc założyć długie spodnie i zjeść sucharka z marchewka, popić wodą i łyknąć jakąś witaminę C, żeby głowa nie bolała.  Tylko pomysłu na krwawiące zęby nie ma i oczy bolą już od czytania prasy
i etykietek.  Szpinaku już nie jemy bo pryskany, kaszy też nie bo gluten, cytrusy są ble bo transport za długi i generalnie w lodówce mamy głównie światło. Lekarz tylko dzwonił wczoraj bo anemia  i ogólny stan zdrowia osiągnął taki poziom że powinno się nas hospitalizować albo chociaż leczyć w domu.

Rok później  waga spada ciągle i zatrzymać się jej nie da. Infekcja za infekcją, żołądek boli, głowa pulsuje, zawroty i omdlenia to norma, cud jak jest jedno na dzień a nie 3. Włosy wołają o pomstę do nieba, suche i walają się wszędzie, oczy przekrwione, skóra blada a jak stoimy nago przed lustrem, to studenci medycyny mogliby się na naszym przykładzie szkieletu ludzkiego uczyć. Mięśni brak bo nie miały jak się zbudować, miesiączka zatrzymała się dawno temu a i ochota na seks mniejsza. Nikt już nie chwali naszego wyglądu, bo spod sukienki wystają patyki a umięśniona klata jakoś straciła mięśnie i wszystkie koszulki wiszą jak na wieszaku. Za oknem słoneczko ale spacer to zbyt duży wysiłek,
z resztą brak powodów żeby wyjść. Ciągle zimno, trzeba siedzieć pod kocem żeby się zagrzać (a mamy lato, 30 stopni w słońcu) a w sklepie zbyt dużo niezdrowych rzeczy na półkach i w lodówkach.

I zdajemy sobie sprawę że w naszym poczuciu tyjemy nawet od wody. Zdrowy jest tylko burak i dziki ryż i generalnie dalej czytamy te etykietki i eliminujemy wszystko, co może sprawić że nasz organizm zachoruje. I niech ten lekarz się odczepi w końcu, bo przecież od roku jemy zdrowo prawda? Przecież czytaliśmy etykietki…